Grzegorz Diaków urodził się 27 stycznia 1913 roku, a więc na krótko przed wybuchem I wojny światowej, na tak zwanych Kresach Wschodnich – w Uszkowicach, miejscowości położonej w powiecie przemyślańskim w województwie lwowskim. Dziś to teren Ukrainy, lecz niegdyś ziemia będąca domem wielu Polaków, w tym także Grzegorza i jego rodziny.
Rodzice Grzegorza, Anna i Jan, zamieszkiwali wraz z dziećmi w wymienionej tu wsi, prowadząc gospodarstwo. Warto wspomnieć, że ojciec, Jan, był uczestnikiem I wojny światowej.
Rodzeństwo Grzegorza to: Katarzyna, Parania, Maria, Eliasz i Józef. Dość wcześnie w życiu tych dzieci pojawiły się pierwsze dramatyczne chwile. Kiedy Grzegorz miał sześć lat, umarł ich ojciec. Od tej pory trudy i doświadczenia życia dzieci dzieliły tylko ze swoją mamą.
Niełatwa codzienność i trudy życia skłoniły rodzinę do szukania wsparcia, otuchy i siły życiowej w słowach Pisma Świętego. To nakierowało młodego Grzegorza na poszukiwanie dalszej duchowej drogi swojego życia. W wieku 15 lat po raz pierwszy spotkał się on z ewangelicznie wierzącymi chrześcijanami na tak zwanych domowych zgromadzeniach. Młodzieniec, stając się gorliwym chrześcijaninem, po około dwóch latach, czyli w 1929 roku, postanowił przyjąć chrzest wodny, by móc jeszcze mocniej służyć Panu Bogu. Ta decyzja przywiązania się do Pisma Świętego i jego przykazań w przyszłości miała okazać się decyzją zbawienną od wielu dramatów wojny…
W 1934 roku Grzegorz zawarł związek małżeński z Jadwigą. Krótko po ślubie został powołany do wojska. Swoją 18-miesięczną służbę wojskową w II Rzeczypospolitej odbył w Gnieźnie, w jednostkach artylerii. W 1935 roku na świat przyszła ich pierwsza córka, Krystyna, a w 1937 roku – syn Józef.
Nadszedł rok 1939, nastały dni dramatycznej zawieruchy wojennej. Niedługo po wybuchu wojny Grzegorz został schwytany przez niemieckie gestapo, a następnie zesłany na przymusowe roboty w głąb Niemiec. Tam, w mieście Dortmund, trafił do kopalni węgla kamiennego, pracował na głębokości 1500 metrów. Z ogromnym wysiłkiem i w nieludzkich warunkach, za marną miskę zupy, musiał każdego dnia wydobywać masy węgla. A wszystko po to, by po prostu przetrwać, przeżyć…
Po licznych i brutalnych przesłuchaniach przez nazistowskie służby w 1942 roku Grzegorza wywieziono do obozu zagłady w Mauthausen na terenie Austrii. Od tej chwili dla nazistów stał się on numerem 15933. Tam musiał dalej niewolniczo pracować, tym razem w obozowym kamieniołomie.
Część obozu śmierci Mauthausen hitlerowcy zamienili w wielkie kamienne wyrobisko. Wyglądało ono jak ogromny kanion, na dnie którego wykuwano kamienne bloki. Potem niesiono je w górę po bardzo stromych schodach – 186 „schodach śmierci”. Samo wspinanie się więźniów po schodach kanionu było niezwykle wyczerpujące. Jednak koszmar pogłębiał się, gdy na plecach więźnia ciążył 30-kilogramowy blok skalny. Wskutek nieludzkich warunków wielu więźniów nie przeżyło więcej niż 3–4 miesiące niewoli w obozie Mauthausen.
W ogniu nazistowskiego ucisku Grzegorz wielokrotnie czuł Bożą rękę i ratunek dla swego życia – czy to w czasie, gdy w niezwykły sposób był ostrzegany przed niebezpieczeństwem, czy w chwili, gdy był bliski śmierci z wycieńczenia, leżąc opodal krematoryjnego pieca. Wtedy to w cichej modlitwie prosił Boga o choćby jedną szansę na ujrzenie dwojga swoich dzieci pozostawionych daleko z ich mamą.
W walce z głodem, poniżeniem i wycieńczeniem Grzegorz w sumie spędził w Mauthausen oraz w drugim z podobozów, Mauthausen-Gusen, cztery niezwykle ciężkie lata. Jak sam mówi, kiedy znajdował się na krawędzi życia i śmierci, zawsze nadchodziła niewidzialna pomoc i dłoń opatrzności i pomocy Bożej.
W 1945 roku nadeszła upragniona przez wszystkich wolność. Więźniowie Mauthausen zostali wyzwoleni przez armię amerykańską. Niebawem po wyzwoleniu obozu Grzegorz rozpoczął intensywne poszukiwania swojej rodziny, zagubionej w wojennej zawierusze. Z Austrii różnymi środkami transportu dotarł do Przemyśla. Tam dowiedział się o losach ostatniego transportu przesiedleńców z Przemyślan, w którym znajdowała się również jego rodzina, i jej śladem trafił na tzw. Ziemie Odzyskane w okolice Legnicy.
Poszukiwania żony i dzieci trwały około trzech miesięcy. W końcu odnaleźli się! Jadwiga wraz z dziećmi mieszkała wtedy niedaleko Lubina, we wsi Ustronie. W pierwszej chwili uznała męża za anioła, bo była pewna, że dawno nie żyje, w czasie wojny mawiano bowiem: „Z obozu wyjścia nie ma”.
W chwili spotkania dzieci, Krysia i Józek, rozpoczynały już naukę w szkole. Pierwszy widok schorowanego, wyniszczonego pracą w obozie ojca był dla dzieci szokiem, więc trzeba było trochę czasu, by mogły się do niego przyzwyczaić. W 1947 roku urodziła się córka Leokadia, a w 1949 roku – syn Stanisław. Po pewnym czasie Grzegorz wyjechał wraz z rodziną z okolic Lubina do Ziemi Kłodzkiej, najpierw w okolice Zieleńca, a potem nieco bliżej Kłodzka, osiedlając się w małej miejscowości Roszyce.
Wskutek Bożego kierownictwa, z pomocą rodzonego brata ze Lwowa, który także był biblijnie wierzący, Grzegorz odnalazł chrześcijan. Po trwających jakiś czas duchowych poszukiwaniach prawdziwych wyznawców Chrystusa otrzymał informację o ludziach wierzących w Boże Słowo, znajdujących się blisko miejsca jego zamieszkania. Wtedy to Pan Bóg skierował go do domu brata Kazimierza Moraczewskiego, który był pierwszym przełożonym (pastorem) lokalnego domowego Zboru, zgromadzającego się między innymi w Polanicy Zdroju. Od tamtej chwili brat Grzegorz Diaków na trwałe stał się aktywnym członkiem wspomnianej społeczności. Późniejsze kierownictwo Boże sprawiło wzrost Zboru oraz jego lokację w Żelaźnie (starej wsi) niedaleko Kłodzka, a następnie w samym Kłodzku gdzie wspomniany zbór funkcjonuje z Bożej łaski po dziś dzień.
Grzegorz i Jadwiga Diaków dochowali się czworga dzieci, ośmiorga wnuków, dziewięciorga prawnuków i dwojga praprawnuków. W 1990 roku zmarła żona brata Grzegorza, Jadwiga, a cztery lata później córka Krystyna. W 2005 roku zmarł także syn Józef. 12 lutego 2015 roku Pan Bóg odwołał brata Grzegorza Diakówa w wieku 102 lat. 16 lutego w Kłodzku odbyły się uroczystości pogrzebu, które zgromadziły dość licznie rodzinę zmarłego, przyjaciół, znajomych oraz wielu braci i sióstr z Kłodzkiego zboru ChWZ.
Po pogrzebie w Kłodzkim Domu Modlitwy odbyło się pamiątkowe spotkanie poświęcone bratu Grzegorzowi, w którym licznie udział wzięła rodzina Diaków. Wspólny czas spotkania wypełniły przytaczane wspomnienia o bracie Grzegorzu i jego niecodziennym świadectwie życia i służby dla Jezusa Chrystusa. Jak wspominano w świadectwach z życia zboru, Grzegorz był człowiekiem, na którego zawsze można było liczyć, zarówno we wsparciu modlitewnym, jak i praktycznym niesieniu pomocy potrzebującym. Takim też pozostanie w naszej pamięci.
„…Błogosławieni są odtąd umarli, którzy w Panu umierają. Zaprawdę, mówi Duch, odpoczną po pracach swoich; uczynki ich bowiem idą za nimi (Obj. 14, 13).
Tekst opracował Jan Stypuła wraz z braćmi
i siostrami ze zboru ChWZ Kłodzko.